,, To dopada mnie każdej jesieni. Na przełomie października i listopada, kiedy za oknem szybko zaczyna się robić szaro i nieprzyjemnie, przychodzi do mnie znienacka, nieomal z dnia na dzień. Już trochę się z nią oswoiłam, tylko ta samotność i ogromne uczucie pustki nie daje mi żyć tak, jak zanim zachorowałam. Odcinam się od znajomych i zamykam w czterech ścianach domu, który wydaje mi się ponury i przytłaczający, a moim jedynym hobby staje się pisanie wierszy i zalewanie się łzami. Mam dwoje wspaniałych, dorastających dzieci, niezłego męża, dobrą pracę, ale nic, absolutnie nic w tym czasie nie jest w stanie mnie cieszyć. Nienawidzę siebie za ten nastrój i nie potrafię tego zmienić. Na początku chodziłam trochę na terapię, ale nie lubię mówić o sobie, w takich chwilach przychodzi mi to szczególnie trudno… Chciałabym, żeby życie znowu miało dla mnie sens, ale będę musiała poczekać do lata, kiedy bywa ze mną trochę lepiej…”

Marta N. Diagnoza: depresja sezonowa, rokowanie: złe ze względu na bierność, także w okresach remisji, i pesymistyczne nastawienie do ludzi. Studium przypadku czy domena naszych czasów?

Osoba cierpiąca na depresję sezonową to nie zwykły meteopata wrażliwy na pogodę, ale ktoś pogrążony we własnym świecie, do którego pogoda się dostraja. I to nie tylko ta za oknem: jesienna, szara, deszczowa, ale także pogoda ducha, która przybiera nagle wyjątkowo smutną barwę. Najbardziej zaskakujące w depresji sezonowej, a może i w ogóle w depresjach różnego rodzaju, jest to, że owładnięty nią człowiek skłonny jest do widzenia tylko złych stron rzeczywistości. I nie potrafi samodzielnie przerwać natłoku smutnych, a czasami nawet przerażających myśli na niemal każdy temat. Ta swego rodzaju fiksacja nie pozwala mu wyjść poza utarty schemat myślenia, który każe mu myśleć żle tak o sobie, jak i otaczających go ludziach. Staje się to na ogół powodem jego odcięcia się od grona dotychczasowych znajomych czy przyjaciół i pogrążenia w samotności. Jednak nawet zamknięcie się we własnym domu nie przynosi ukojenia ani oczekiwanego poczucia bezpieczeństwa. Rezygnując z pracy i z kontaktów międzyludzkich, pogrążając się w apatii i bierności człowiek tak naprawdę zastawia sam na siebie pułapkę w postaci własnych lęków i przeczulenia. Na ogół w takim wypadku uczestnictwo w terapii, często poparte także zażywaniem leków antydepresyjnych, okazuje się niezbędne, aby można było przerwać to błędne koło. Tym bardziej, że dla osoby chorej, sytuacja w której się znalazła jawi się jako sytuacja bez wyjścia, trudności zaczynają się piętrzyć, a z czasem stają się czymś nie do ogarnięcia. Błędne koło sprawia, że mimo wielu (często źle ukierunkowanych) starań i wysiłku znajdujemy się z powrotem w punkcie wyjścia, tylko że osoba chora odbiera to inaczej: dla niej położenie jej samej lub bliskich osób jest dramatyczne i nie do rozwiązania. Jest to o tyle istotne, że sezonowe zaburzenie afektywne faktycznie nie jest najczęściej wynikiem, czy odpowiedzią na niekorzystne bodźce związane z okresem roku, jak np. brak pracy, więcej nauki i obowiązków, stresu, strata bliskiej osoby, ale wynika z niekoniecznie adekwatnych przekonań na temat własnej kondycji i sytuacji życiowej. To, co wygląda czasem zupełnie normalnie, może zwyczajnie nas przerastać, czy to ze względu na większą naszą wrażliwość, czy też z uwagi na detekcję wyłącznie sygnałów negatywnych, które potwierdzają naszą ponurą hipotezę. Tłumaczy to w dużym stopniu, dlaczego wśród osób dotkniętych depresją sezonową jest największy odsetek samobójstw i uwidacznia, jak poważnym problemem społecznym jest właśnie to schorzenie. Oczywiście depresja sezonowa może mieć także łagodniejszy przebieg – wówczas jej symptomy mogą utrzymywać się zaledwie kilka tygodni lub do zmiany pory roku, np. depresja zimowa mija na wiosnę. Nieodmiennie jednak jej objawy zakłócają emocjonalne, poznawcze i fizjologiczne funkcjonowanie człowieka i bywają niezwykle uciążliwe. Występują codziennie lub prawie codziennie i utrzymują się przez okres co najmniej dwóch tygodni; ponadto, powtarzają się cyklicznie przez minimum dwa lata.

Najczęściej podawaną przyczyną zaistnienia depresji sezonowej jest deficyt naturalnego, słonecznego światła. Mózg pozbawiony słońca inaczej zawiaduje funkcjonowaniem neuroprzekaźników i produkcją hormonów niezbędnych do regulowania wielu życiowych czynności. ,,Brak światła słonecznego powoduje także zwiększone wydzielanie melatoniny – tzw. hormonu snu, przez co nasz mózg „czuje się” oszukany co do godziny i pory dnia, a my stajemy się bardziej senni i zmęczeni.” Ponadto w bardzo dotkliwy sposób zmniejsza poziom serotoniny, która odpowiedzialna jest m.in. za utrzymywanie dobrego nastroju. Oczywiście winy za powstawanie depresji sezonowej nie ponoszą tylko warunki atmosferyczne i brak słońca. Wiele mówi się o tym, że istnieją pewne wrodzone skłonności do utrzymywania się tego schorzenia przez dłuższy czas. Konstytuują je w znacznym stopniu: większa wrażliwość i podatność na stres, pesymistyczne nastawienie do rzeczywistości czy skłonności introwertyczne. Ale nie tylko…

Gdyby człowiek mógł żyć zawsze w zgodzie z naturą i cyklicznością pór roku i niejako w naturalny sposób obniżałby swoją aktywność późną jesienią i zimą, zapewne nie odczuwałby presji do funkcjonowania na ,,najwyższych obrotach” także w tym okresie. Być może fakt, że musi on podołać największym wyzwaniom także w otoczeniu tak nieciekawej aury i na przekór pojawiającej się często  senności sprawia, że jego organizm w ten sposób właśnie protestuje. Tłumaczy to w dużym stopniu, dlaczego terapeuci skłonni są często stosować terapię paradoksalną w odniesieniu do osób chorujących na depresję sezonową. Czasami danie im  możliwości zatrzymania się i przyzwolenie na nic- nierobienie przez jakiś czas, a nawet nakłonienie ich, aby w pewien sposób ,,rozkoszowali się” stanem, w którym ,,nic nie muszą” okazuje się właściwym kluczem do rozwiązania problemów związanych z ich okresową ,,niemocą” i przełamania powtarzającego się cyklicznie schematu popadania w jesienną melancholię.